nie zawsze jest tak kolorowo jak na zdjęciach

Witajcie,
W tym wpisie poruszę dość bolesny dla mnie temat, o którym na co dzień wolałabym zapomnieć. Tym samym chcę pokazać, że barwy jakie widzicie na przyjemnych dla oka zdjęciach, nie zawsze są tak kolorowe w życiu, poza obiektywem aparatu.

Zapewne część z osób, które śledzą mojego bloga od dawien dawna, wiedzą o moim problemie zdrowotnym, z jakim borykam się od 2010 roku. Nie wiem kiedy to zleciało, ale tamten dzień pamiętam tak jakby był z miesiąc temu. Różne sytuacje w życiu nauczyły mnie, że o pewnych problemach warto wspominać, a nawet rozwijać ich temat, a o innych nie. Problem dotyczący mojego zdrowia, mojego kręgosłupa nie jest czymś z czym borykam się tylko ja. Dotyczy on wielu osób, młodszych czy starszych, ale nie oszukujmy się, każdy przechodzi przez to nieco inaczej. Moi bliscy zmagali się z tarczycą, złamaniami, dziwnymi chorobami, niestety również nowotworami, patrzyłam na to, martwiłam się, ale nigdy nie przypuszczałam, że i mnie dopadnie problem zdrowotny, który zmieni moje życie. Dla niektórych może zabrzmi to egoistycznie, bo przecież są o wiele poważniejsze przypadki niż mój i są na świecie okropne choroby, o których nie mamy pojęcia, a z którymi prości ludzie muszą się zmagać. Ale ja też mam swój problem, swoją przypadłość i mimo iż, zawsze myślę w ten sposób, że ktoś jest bardziej poszkodowany ode mnie, to jednak nie mogę zapominać, że ja również swoje przeszłam i niestety.. ale będę musiała przechodzić od nowa.

Zacznę od tego, że mam wadę wrodzoną kręgosłupa, o której dowiedziałam się w momencie, kiedy pękł mi wadliwy kręg, na skutek czego przeszłam również operację. Z racji tego, że mam w swoim kręgosłupie małe rusztowanie składające się z kilku śrub i prętów, w przypadku każdego nawet najmniejszego urazu muszę konsultować się z lekarzami. W zeszłym roku dość mocno uderzyłam się w plecy, ból nie ustępował przez parę dni, do tego z dnia na dzień się nasilał. Nie mogłam się wyprostować, w pełni złapać tchu, ale zagryzałam zęby i dalej jeździłam do pracy, wykonywałam swoje obowiązki. Do chwili, aż trafiłam na pogotowie, gdzie zrobiono mi prześwietlenie, na którym coś zaniepokoiło lekarza. Chcąc nie chcąc musiałam umówić się na wizytę u jednego z neurochirurgów, który mnie operował. Do tego potrzebowałam tomografu i rezonansu. Zaczęłam kosztowny maraton prywatnych wizyt i badań, bo przecież mimo tego, że płacę spore składki na ubezpieczenie zdrowotne to przecież i tak w najbliższy wolny termin na NFZ mnie nie wcisną, no chyba, że za pół roku. A badań potrzebowałam na już. I kiedy wszystko załatwiłam, a ból jakby trochę ustąpił miałam nadzieję, że raczej nic nie powinno się we mnie “popsuć”, jakkolwiek to brzmi. Jak bardzo się wtedy myliłam..

Lekarz oglądając moje badania, złapał się za głowę, spojrzał na mnie i powiedział mi, że połowa śrub, które powinny być wkręcone w moje kręgi są poza nimi, niektóre mniej, niektóre bardziej, a jedna z nich napiera na opłucną, z której wydobywa się płyn. Wadliwa część mojego kręgosłupa nie jest już niczym wspierana, cała konstrukcja mojej stabilizacji z tytanowych śrub jest po prostu do wymiany. Potrzebna będzie kolejna operacja i to jak najszybciej, ponieważ te śruby nie mogą tak sobie.. dyndać byle gdzie, bo tworzą się stany zapalne. Patrzyłam na lekarza ze zdumieniem, przerażeniem, złością, myśli wariowały, za oknem lał deszcz, a ja nie mogłam już dłużej powstrzymywać płaczu. Spytałam tylko dlaczego tak się stało, czy to przez moje uderzenie? Czy to moja wina, że śruby są źle ułożone? Okazało się, że nie moja. Nikogo nie obwiniając, ale wnioskując po wypowiedzi, wszystko wskazuje na to, że żyłam z tą fuszerką przez kilka lat. I kiedy coś zaczęło się odzywać, ból się pojawiał, a nie powinien, wyszło na jaw, że moja operacja kręgosłupa była niewypałem. Ale przecież kogo to obchodzi, że przez wiele tygodni nie mogłam chodzić, ani ruszyć palcem u ręki. Moja wada, a nawet samo złamanie kręgu nie były tak bolesne jak włożenie śrub w ten odcinek kręgosłupa. Co ja piszę.. tamten ból był nie do zniesienia. Moje kruche kości zniosły to fatalnie, a ja sama czułam się na wpół żywa. Później dochodzenie do siebie po kilkugodzinnej operacji przez ponad dwa tygodnie, uczenie się na nowo poruszania, rehabilitacja przez paręnaście miesięcy i uczenie się funkcjonowania z żelastwem w kręgosłupie. To było jedno z najgorszych doświadczeń w moim życiu, o którym nie chciałam pamiętać. A przypadkiem dowiedziałam się, że ten ból towarzyszył mi przez źle włożone śruby. Jedni lekarze mówili otwarcie, że to błąd medyczny, że powinnam zgłosić sprawę do sądu, inni, że mój kręgosłup mógł być w kiepskim stanie i stąd ”celowe” błędy. Teraz sama nie wiem, chcę tylko, aby wszystko wróciło do normy.

Miałam wielką nadzieję, że ten mój problem już nie będzie się nigdy odzywał, że będę z nim żyć, uważając na siebie, przestrzegając pewnych zasad, które weszły mi w nawyk i że jakoś to będzie. Okazuje się, że kolejny raz będę musiała się z tym zmierzyć. Po tamtej wizycie mój świat znów się zawalił. Nie byłam na to przygotowana, nie brałam takiej możliwości pod uwagę, choć byłam świadoma, że kiedyś coś może się stać. Po wyjściu z gabinetu płakałam tak bardzo, że nie mogłam wypowiedzieć ani słowa, chciałam, żeby to był zły sen. Chciałam położyć się, zasnąć i obudzić jak gdyby nigdy nic. Minęło trochę czasu zanim oswoiłam się z tą myślą, że znów czeka mnie operacja. Zaczęłam rozglądać się za klinikami, zaczęłam czytać o nowych technologiach w tej dziedzinie medycyny. Starałam się podejść do tego na spokojnie. Nie myśląc o tym co było i co będzie.

Dokładnie w październiku, 9 lat temu dostałam wielkiego kopniaka od losu, ta cała sytuacja zmieniła moje życie, a także mnie i moje postrzeganie świata. To wtedy trafiłam do szpitala z pęknięciem wadliwego kręgu. To była dla mnie ogromna lekcja. Doceniam każdą chwilę, chwytam ją i czerpię radość nawet z najzwyklejszych wydarzeń.

A dziś zaczęłam odliczanie. Jeden lekarz zdecydował się poprawić źle wykonany zabieg. Można powiedzieć, że cieszę się z tego powodu, ale jestem też przerażona. Wyjeżdżam w drugi koniec Polski, aby mnie poskładano. Moja operacja odbędzie się w Zakopanym, z dala od domu i bliskich, ale pocieszam się, tym że za oknem będę mieć ładne widoki. Jestem dobrej myśli, choć stres mnie pożera od środka. Ciągle powtarzam sobie, że teraz będzie lepiej! 🙂

 

Bardzo proszę o wyrozumiałość, ten wpis powstał wyłączenie z własnej potrzeby podzielenia się moją historią, która być może niektórym nie jest obca. Chcę podkreślić, że każdy z nas ma problemy, jedni finansowe, inni rodzinne, a jeszcze inni zdrowotne. Moim problemem, jest moja wada kręgosłupa, której nie widać na moich zdjęciach, filmikach, a która częściowo ogranicza moje funkcjonowanie. Chciałam, żebyście dowiedzieli się o mnie czegoś więcej, żebyście wiedzieli również, że moje życie nie jest idealne.

Share: